:: dr Samuel Sandweiss
Rozdział II (fragm.)
Postanowiłem pojechać do Indii, aby osobiście spotkać Sai Babę.
Wiedziałem o innych przypisywanych mu zdolnościach, takich jak
jasnowidzenie, telepatia i inne tzw. zdolności parapsychiczne, podobne
do cudownych mocy Jezusa, ale te zawsze uważałem za wymysły naiwnych
wielbicieli lub nieuważnych kronikarzy i historyków.
W moim przekonaniu wiara w cuda wyrosła na bazie zjawisk
psychologicznych, takich jak masowa histeria, złudzenia grupowe lub
czyjeś zdolności wpływania na sposób postrzegania rzeczywistości przez
innych. Perspektywa obserwowania takich zjawisk bezpośrednio i możliwość
zbadania ich mechanizmów psychologicznych była dla mnie bardzo kusząca.
Liczyłem na to, że bezpośrednia obserwacja Sai Baby da mi możliwość
wyjaśnienia tego, co mogło dziać się wokół Chrystusa za Jego życia i jak
to się stało, że powstały o Nim tak niezwykłe opowieści.
To interesujące - zastanawiałem się - jak bardzo człowiek może
dostosować swój sposób postrzegania rzeczywistości do silnej potrzeby
wiary. Czujemy się mali, nic nie znaczący i słabi, zbyt przerażeni, aby
zaakceptować rzeczywistość taką, jaka ona jest. Musieliśmy więc wymyślić
sobie Boga i inne światy, aby poczuć się bezpieczniej i pewniej.
Jako pragmatyczny egzystencjalista zawsze uważałem, że ludzkie życie
jest absurdalne, niezrozumiałe i bezsensowne. Pojawiliśmy się znikąd
jako wybryk natury i podążamy donikąd. Zrodzeni w ciemności, nieustannie
prowadzimy wojny, jesteśmy okrutni i pozbawieni wyższych uczuć. Zawsze
twierdziłem, że w najlepszym wypadku możemy dostać od życia kilka
uniesień, parę przemijających przyjemności - i to wszystko.
A jednak ... co to za dziwne, tajemnicze, prawie elektryzujące uczucie w
środku, które pojawia się na samą myśl o możliwości istnienia wyższej
rzeczywistości, wyższej świadomości i miłości?
Nie, nie - to tylko nerwica. Już dawno odrzuciłem takie myśli, chyba
jeszcze zanim stałem się nastolatkiem. Sądziłem, że wiara w istnienie
niepostrzegalnej zmysłami wyższej rzeczywistości stanowi oznakę
słabości. Zresztą nie było dowodów na istnienie czegoś takiego.
Tak się złożyło, że Indra Devi wybierała się do Indii w miesiąc po
naszym pierwszym spotkaniu. Zdecydowałem się z nią polecieć. Miałem udać
się tam jako naukowiec, aby poznać i zrozumieć psychologiczne aspekty
mistycyzmu ..., aby udowodnić, że cuda nie istnieją.
Samuel Sandweiss, "Sai Baba - święty i psychiatra", tłum. Anna Kołkowska, fragm. rozdziału
II, Stowarzyszenie Sathya Sai, 2003.
Rozdział V (fragm.)
Czwartek, 18 maja, godz. 10.15 wieczorem
Najdroższa Sharon,
Dziś był szczególny dzień. W czasie porannej ceremonii Baba chodził
wśród tłumu biedaków, rozdając jedzenie i ubrania. To było piękne.
Robiło niesamowite wrażenie. Mimo że nie widziałem prawdziwego cudu,
miałem oczy pełne łez i po raz pierwszy bardzo wyraźnie poczułem, że
możliwym jest, by wszystkowiedzący i pocieszający Ojciec istniał w
ludzkiej postaci.
Przypomniałem sobie, jak kilka miesięcy temu, siedząc w medytacji
patrzyłem przez okienko na małe odległe światełko i zastanawiałem się,
czy mógłbym przez to okienko zobaczyć Boga. Gdybym tylko mógł być
bliżej. I nagle przypomniało mi się to doświadczenie, gdy patrzyłem na
Babę rozdającego jedzenie i troszczącego się o biednych. Czułem, że z
bliska patrzę na kochającego Ojca i popłynęły mi z oczu łzy.
Baba ma w sobie niezwykłą energię. Prawie wszystkim zajmuje się
osobiście. Na przykład teraz, bez oznak jakiegokolwiek zmęczenia,
rozdaje ubrania. Jego wielbiciele wierzą, że on zna każdego, kogo mija.
Mówią też, że w czasie, gdy wygłasza dyskurs, mentalnie odbiera pytania
od słuchających i odpowiedzi wplata w przemówienie. Mówią, że robi to
często, odpowiadając w ten sposób na setki pytań. Widziałem dziś, jak
przechodzi i dosłownie rozdaje swoją energię tysiącom ludzi, a wówczas
nawiązuje się jakaś cudowna więź pomiędzy nim a tłumem.
Popołudniowy program był dla mnie bardzo nużący. Czułem coraz większe
zmęczenie i tęsknotę za domem. Ludzie mówią, że to naturalne i że Bóg
nie daje prezentów zbyt łatwo. Zwykle trzeba przejść przez okres prób,
aż człowiek osiągnie niezbędną dojrzałość. Mogę z pewnością zaliczyć się
do tej większości, której kazano wierzyć w Boga bez możliwości uzyskania
bezpośrednich dowodów. Nie wiem czemu ciągle mam nadzieję na chociażby
błysk cudu czy bezpośredniego wglądu w wyższą rzeczywistość - bardzo się
staram, pomimo poczucia zniechęcenia.
Dziś Baba znów mówił o właściwym postępowaniu i moralności. Uważałem, że
zaprzecza on współczesnej psychiatrii, ponieważ zaleca, w typowo
wiktoriańskim stylu, tłumienie i kontrowanie swych zmysłów. Byłem
załamany i zacząłem myśleć o wcześniejszym powrocie do domu. Baba mówił
o tym, żeby nie nosić ciasnych spodni, długich włosów, nie ulegać
modzie, by kontrolować myśli i emocje; w ogóle o wszelkich zakazach i
nakazach. Po dyskursie tłum odśpiewał pieśń. Ludzie otoczyli go i
padając na ziemię całowali jego stopy. Czułem się opuszczony.
Poszedłem za Alfem do domu Baby, gdzie razem z kilkoma innymi osobami
czekaliśmy na niego, gdyż był zajęty pozdrawianiem gości na tyłach domu.
Oddzielało nas kilka ścian i spora odległość. Czułem, że nauki Baby
zagrażają mojemu stylowi życia, a nawet sposobowi, w jaki wykonywałem
mój zawód. W tym momencie moje rozczarowanie sięgnęło zenitu. Na
poważnie myślałem o wyjeździe.
Wtedy nieoczekiwanie pojawił się przede mną Baba, wręczył mi dwa
cukierki, mówiąc: "Słodycz, słodycz", po czym równie nagle zniknął. Po
sekundzie czułem, że się uśmiecham. Mój nastrój zmienił się całkowicie.
Stałem chichocząc jak dziecko, zmieszany i przestraszony moimi skokami
nastrojów.
Byłem zaszokowany tym, że Baba wiedział o moim bólu i zareagował na
niego. Przecież przebywał wtedy w odległej części domu, otoczony setkami
ludzi.
Od tej chwili zacząłem inaczej myśleć o moralnych naukach Baby.
Zastanawiałem się, czemu tak bardzo ufałem mojemu systemowi wartości,
który był przecież odbiciem kultury, w pewnym sensie chylącej się ku
upadkowi. W południowej Kaliforni połowa małżeństw kończy się rozwodem.
Ludzie rabują ziemię, zanieczyszczają powietrze i wodę, mordują się
nawzajem i niewiele myślą o miłości czy o Bogu.
Dlaczego więc, miałbym tak kurczowo trzymać się nowoczesnego spojrzenia
na moralność: wolność wyrażania swej seksualności i agresji...,
pomieszanie w uczuciach i zmysłowości prowadzące do pornografii i
dewiacji..., podążanie za niezdrowymi myślami i urojeniami, w
podniecającej pogoni za absurdem..., robienie tego, co się chce, a nie
tego, co trzeba..., głębokie zaufanie dla racjonalnego umysłu, aż do
granic uwielbienia..., z równoczesnym odrzuceniem religii i Boga?
Po drugiej stronie jest Baba, który mówi o pracy, obowiązku,
odpowiedzialności, poświęceniu, oddaniu, o miłości do Boga. Ten jakże
wielkiej miary nauczyciel, który niestrudzenie naucza o samokontroli,
nieprzywiązaniu, nieuleganiu zmysłom i o potrzebie koncentracji na
wyższych celach. Od dawna skrycie pragnąłem, aby takie podejście do
życia, odzwierciedlające najgłębszą prawdę, było praktykowane, ale
doświadczenia mojej kultury mówiły, że bycie dobrym do niczego nie
prowadzi. Takie zachowanie nie popłaca, a jedynie czyni człowieka
bezbronnym. Teraz zaczynam czuć, że istnieje ważniejszy powód, aby
uwierzyć w te, może trochę staromodne, ale bardzo ważne, stabilne i tak
naturalne zalecenia.
Nauczyłem się tutaj, że czynienie dobra i właściwe zachowanie
przybliżają do Boga i wiodą do zrozumienia istoty życia. Baba daje
ludziom siłę, aby uwierzyli w te zapomniane już idee. Daje im siłę, aby
prowadzili życie, któremu przyświeca oddanie ideałom. Zaczynam czuć, że
mięknę w jego obecności i coraz wyraźniej dostrzegam jego wielkość.
Kocham Was wszystkie i wkrótce znów napiszę.
Sam
* "Rozdział II"(fragment książki Sai Baba - święty i psychiatra, tłum. Anna Kołkowska, Stow. Sathya Sai, 2003)
* "Rozdział V"(fragment książki Sai Baba - święty i psychiatra, tłum. Anna Kołkowska, Stow. Sathya Sai, 2003)
|