Zdarzyło się to, gdy byłem w Urawakondzie. Komisarz
miasta Bellary miał sen, w którym polecono mu udać się do konkretnego
domu w Urawakondzie i przywieźć Satję do Bellary. W tym samym czasie
jego żona również miała sen, w którym nakazano jej towarzyszyć mężowi i
sprowadzić Satję. Uważali, że Satja będzie wielką i sławną postacią.
Teraz mam nieco ponad 150 cm wzrostu. Wtedy byłem znacznie niższy.
Nosiłem krótkie spodenki i koszulę. Miałem 14 lat. Gdy wyszedłem z domu,
komisarz i jego żona od razu rozpoznali we mnie osobę, która pojawiła
się w ich śnie. Czuli się bardzo szczęśliwi i na drodze padli przede mną
na twarz. Nie zwracali uwagi na fakt, że byłem małym chłopcem. Szedłem
do szkoły z kilkoma książkami w ręce.
Komisarz i jego żona przyszli do Seszamy Radżu,
starszego brata tego ciała, i poprosili go: "Prosimy, aby jeszcze
dzisiaj przywiózł pan Satję do Bellary. Być może musi pan wystąpić o
urlop, ale to nie ma znaczenia". Osobie na stanowisku komisarza
miejskiego nie można powiedzieć 'nie'. Dlatego Seszama Radżu zwrócił się
do dyrektora szkoły Kameśwara Rao z prośbą o udzielenie urlopu. Wyjaśnił
również powód wzięcia urlopu. Kameśwar Rao bardzo mnie lubił.
Powiedział: "Może pan zabrać Satję do Bellary lub w dowolne miejsce. Nie
musi pan prosić mnie o pozwolenie w tym względzie". Dał nawet swój
samochód, aby zawieźć mnie do Bellary.
Komisarz i jego żona gościli nas przez trzy dni. Zabrali
nas do świątyni Wirupakszy w pobliskiej Hampi-kszetrze. Seszama Radżu i
jego żona powiedzieli mi, abym został na zewnątrz i pilnował ich rzeczy,
gdy wejdą do środka po darszan bóstwa. Chętnie się zgodziłem i
pozostałem na zewnątrz. Jak tylko weszli do świątyni, ku ich zupełnemu
zdziwieniu, znaleźli mnie stojącego w najświętszej części świątyni, w
miejscu przeznaczonym dla bóstwa. Seszama Radżu nie mógł uwierzyć
własnym oczom. Pomyślał: "Dlaczego tu wszedł, skoro powiedziałem mu
wyraźnie, aby pozostał na zewnątrz i pilnował naszych rzeczy?".
Natychmiast wyszedł ze świątyni tylko po to, by znaleźć mnie stojącego
na zewnątrz! Ponownie wszedł do środka i odnalazł mnie również tam!
Nadal nie był przekonany. Powiedział do swojej żony: "Wyjdź na zewnątrz
i obserwuj Satję. Nie pozwól mu nigdzie odejść. W międzyczasie ja wejdę
do środka i zobaczę, czy wciąż tam jest". Zrobiła to, o co prosił. Znowu
zobaczył małego Satję stojącego w najświętszej części świątyni.
Świadkiem tego wszystkiego był także komisarz miejski. On rozpoznał moją
boskość. Gdy wyszli ze świątyni, ujął ze ręce Seszamę Radżu i
powiedział: "Radżu, nie myśl, że Satja jest twoim bratem. On nie jest
zwykłym człowiekiem. Ulegasz złudzeniu, widząc jego fizyczną postać. W
nim jest boska moc".
Wróciliśmy do domu komisarza, zjedliśmy posiłek i
wyruszyliśmy w drogę powrotną do Urawakondy. Komisarz chciał mi dać
prezent. Powiedział, że każe uszyć dla mnie cztery pary spodenek i
koszul. Odpowiedziałem zdecydowanie, że nie przyjmę ani jednej pary. On
nie chciał mnie do tego zmuszać. Wtedy jego żona zasugerowała, że
właściwym prezentem dla mnie byłaby złota spinka do kołnierza. W tamtych
czasach noszenie spinki w kołnierzyku było dla dzieci sprawą prestiżu.
Komisarz natychmiast przyniósł złotą spinkę i przypiął mi ją do
kołnierzyka koszuli. Sprzeciwiłem się. Nigdy, w żadnych okolicznościach
nie przyjąłem niczego od innych. Jednak Seszama Radżu nalegał, abym
przyjął ten podarunek. Powiedział, że odmowa przyjęcia prezentu byłaby
równoznaczna z okazaniem braku szacunku wobec komisarza. Dlatego
posłuchałem go.
Po powrocie z Hampi szedłem do szkoły ze spinką w
kołnierzyku. Po drodze spinka wypadła i nie można było jej znaleźć.
Zaszła we mnie wielka zmiana. Ziemskie przywiązanie opuściło mnie w
przebraniu spinki. Postanowiłem rozpocząć misję, aby złagodzić
cierpienia swoich wielbicieli. Odrzuciłem książki i poszedłem do ogrodu
komisarza podatkowego Hanumantha Rao. Był żarliwym wielbicielem. Widząc
mnie, powiedział żonie, aby przygotowała różne przysmaki. Jednak nie
tknąłem żadnego z nich. Przyszedł tam Seszama Radżu i zmuszał mnie do
powrotu do domu. Powiedziałem, że nie wrócę. Nigdy przedtem nie
rozmawiałem z nim w ten sposób. Odszczekiwanie się starszym nie leżało w
mojej naturze. Dlatego Seszama Radżu był zaskoczony. "Skąd Satja mógł
nabrać takiej odwagi" - zastanawiał się. Mógł zobaczyć olśniewający
blask wokół mojej uśmiechniętej twarzy. Chciał od razu wysłać telegram
do Puttaparthi. W tamtych czasach trwało przynajmniej tydzień, zanim
telegram doszedł z Urawakondy do Puttaparthi. Dlatego posłał ucznia z
wiadomością, aby rodzice tego ciała, Iśwaramma i Pedda Wenkama Radżu,
natychmiast przyjechali do Urawakondy. Gdy przybyli, Seszama Radżu
przyprowadził ich do mnie. Iśwaramma błagała mnie ze łzami w oczach:
"Satja, chodź, wracajmy do domu twojego brata". Lecz nie zgodziłem się.
"Jeśli chcesz, abym przyszedł, pojadę z tobą do Puttaparthi. Pojadę z
własnej woli i uszczęśliwię mieszkańców wioski".
W tamtych czasach prowadziłem szkolną modlitwę za pełnym
miłości naleganiem dyrektora. Dyrektor mówił: "Radżu, możesz być młody,
ale twoja modlitwa topi nasze serca". Dzień po tym, jak opuściłem
szkołę, o poprowadzenie modlitwy poproszono innego chłopca, który zwykle
siedział w klasie blisko mnie. Gdy wszedł na podium, wspominając mnie,
rozpłakał się. Wszyscy uczniowie i nauczyciele byli we łzach, a
spotkanie modlitewne zostało odwołane. Chcieli mi towarzyszyć w drodze
do Puttaparthi. Ale jak można było zakwaterować tyle osób w tej
wiosce? Wtedy powiedziałem Kameśwarowi Rao, żeby jakoś przekonał
chłopców, aby ze mną nie jechali.
W klasie siedzieliśmy we trójkę w jednej ławce: ja w
środku, a po obu stronach Ramesz i Suresz. Nie uczyli się zbyt dobrze.
Kiedy tylko nauczyciele zadawali im pytania, odpowiadali tak, jak im
podpowiedziałem. Nadszedł czas egzaminów publicznych. Nadano nam takie
numery, że musieliśmy siedzieć oddzielnie dosyć daleko od siebie. Nie
mogli ściągać. Bardzo się tym martwili. Dodawałem im odwagi, mówiąc:
"Nie musicie niczego pisać. Po prostu przyjdźcie na egzamin i udawajcie,
że piszecie. Ja zajmę się resztą". Egzamin trwał 2 godziny. Wypełniłem
swój arkusz odpowiedzi zaledwie w 10 minut. Od osoby nadzorującej
egzamin wziąłem więcej kartek papieru i napisałem odpowiedzi charakterem
pisma Ramesza. Gdy skończyłem, wziąłem następny zestaw kartek i
napisałem odpowiedzi charakterem pisma Suresza. Na kartach odpowiedzi
napisałem także ich nazwiska. Gdy rozległ się ostatni dzwonek, wszyscy
uczniowie wstali, a ja bez słowa położyłem wszystkie trzy zestawy na
stole egzaminatora. Nikt nie zgłosił żadnych zastrzeżeń. Wyniki
ogłoszono następnego dnia i tylko nas trzech otrzymało najwyższą ocenę.
Nauczyciele byli zdziwieni, jak to się stało, że Ramesz i Suresz również
dostali najwyższą ocenę. Nie było żadnych wątpliwości. Nie mogli ode
mnie ściągać, ponieważ siedzieliśmy daleko od siebie. Ich arkusze
odpowiedzi zostały zapisane ich charakterem pisma. Miejscowi ludzie
ogromnie się ucieszyli. Nieśli nas na ramionach i uczestniczyliśmy razem
z nimi we wspaniałej procesji. Ci dwaj chłopcy byli ze mną tak blisko
związani.
Gdy opuściłem Urawakondę, Ramesz i Suresz nie mogli
znieść rozdzielenia ze mną. Zupełnie załamany Ramesz wpadł do studni i
zginął. Drugi chłopiec ciągle chodził, powtarzając: "Radżu, Radżu,
Radżu" i w końcu postradał zmysły. Zabierano go do różnych szpitali
psychiatrycznych, ale nie było poprawy. Wreszcie przyjechali do mnie
jego rodzice i prosili: "Radżu, Ramesz wyleczy się z obłędu, jeśli
chociaż raz cię zobaczy. Prosimy, przyjedź i zobacz się z nim".
Pojechałem do szpitala psychiatrycznego, aby go odwiedzić. Nieustannie
powtarzał: "Radżu, Radżu, Radżu". Na mój widok rozpłakał się, upadł do
moich stóp i wydał swoje ostatnie tchnienie. Ramesz i Suresz poddali się
mi. Modlili się, aby nigdy nie byli ode mnie oddzieleni.
Gdy przyjechałem do Puttaparthi, Karanam Subbamma dała
mi jeden akr ziemi w pobliżu świątyni Satjabhamy, gdzie zbudowano mały
dom, w którym mieszkałem. Ci sami chłopcy, Ramesz i Suresz, odrodzili
się jako dwa szczeniaki i przyszli do mnie. Siostra maharadży Mysore
nazwała je Jack i Jill. Zawsze byli ze mną.
Pewnego dnia przyjechała maharani Mysore, aby otrzymać
mój darszan. Była wielką wielbicielką i bardzo ortodoksyjną kobietą.
Codziennie odprawiała pudżę z kwiatami. Sama je zrywała po uprzednim
uświęceniu roślin przez skropienie ich wodą i mlekiem. Ponieważ nie było
dobrych dróg prowadzących do Puttaparthi, wysiadała z samochodu w
Karnatakanagepalli i pokonywała pieszo pozostałą odległość do starego
mandiru. W miejscu, gdzie obecnie stoi Pedda Wenkama Radżu Kaljana
Mandapam, znajdował się mały szed. Maharani postanowiła zostać na noc w
mandirze. Kierowca zjadł kolację i wracał do Karnatakanagepalli, gdzie
zostawił samochód. Powiedziałem Jackowi, aby towarzyszył kierowcy i
wskazał mu drogę. Jack szedł z przodu, a kierowca za nim. Jack spał pod
samochodem. Następnego dnia rano kierowca uruchomił samochód, nie
wiedząc, że śpi pod nim Jack. Koło samochodu przejechało po grzbiecie
Jacka i złamało mu kręgosłup. Jack przewlókł się przez rzekę, wyjąc
przez cały czas. Wtedy dniem i nocą starym mandirem opiekował się pracz
imieniem Subbanna. Był bardzo lojalny i uważał Swamiego za swoje życie.
Przybiegł do mnie i powiedział: "Swami, Jack chyba miał wypadek.
Biegnie, wyjąc z bólu". Natychmiast wyszedłem. Wyjąc głośno, Jack
zbliżył się do mnie, padł do moich stóp i wydał ostatnie tchnienie.
Został pochowany za starym mandirem i wzniesiono mu bridawanam [kopiec].
Zgodnie z moimi wskazówkami postawiono go z boku, a nie w środku.
Powiedziałem, że powinno zostać miejsce na drugie samadhi. Gdy Jack
odszedł, Jill przestał jeść i umarł po kilku dniach. Pochowano go obok
samadhi Jacka. W ten sposób Ramesz i Suresz odbyli pokutę, aby być ze
mną. Nawet po śmierci przyszli na świat jako psy, aby być ze mną.
Najpierw zginęła spinka do kołnierzyka, później
przestałem chodzić do szkoły, a rodzice przyjechali i przywieźli mnie
tutaj. Z powodu tych wszystkich zmian opuściłem Urawakondę. Gdy tu
przybyłem, wielu ludzi z Bangalore i Mysore zaczęło odwiedzać to miejsce
samochodami. Wśród przyjeżdżających tu osób, byli: maharani Mysore,
plantator kawy Sakamma i Desaraj Arasu, wuj maharadży Mysore ze strony
matki. Któregoś dnia poprosili mnie: "Trudno jest nam tutaj często
przyjeżdżać. Dlatego prosimy, przyjedź i zamieszkaj w Mysore. Zbudujemy
dla ciebie wielką rezydencję". Oznajmiłem: "Nie chcę okazałych budynków.
Chcę zostać tutaj". Tego wieczoru matka Iśwaramma przyszła do mnie ze
łzami w oczach i powiedziała: "Swami, ludzie chcą cię zabrać tu i tam
dla własnych egoistycznych celów. Jeśli opuścisz Puttaparthi, oddam
życie. Proszę obiecaj mi, że na zawsze zostaniesz w Puttaparthi". Dałem
jej słowo, że nigdy nie opuszczę Puttaparthi. Dlatego zbudowałem wiele
budynków w aszramie dla komfortu i wygody wielbicieli.
Gdy powiedziałem wyraźnie, że nie opuszczę Puttaparthi,
Sakamma i wuj maharadży Mysore postanowili zbudować mandir niedaleko
wioski. Nabyli tutaj 10 akrów ziemi i rozpoczęli prace budowlane. Pewien
żarliwy wielbiciel imieniem Wittal Rao podjął się nadzoru budowy. W
czasie rządów Brytyjczyków był urzędnikiem departamentu leśnego. Jest
ojcem Jadżammy (prof. Jadżalakszmi Gopinath), która przemawiała
wcześniej. Nadzorował prace budowlane. R. N. Rao z Madrasu, Niladri Rao,
zięć maharadży z Pitapuram, zięć maharadży z Baroda - wszyscy brali
aktywny udział w pracach budowlanych. Ponieważ wszyscy zgodnie
współpracowali, mandir powstał w bardzo krótkim czasie. Jako że działo
się to w czasie wojny, bardzo trudno było zdobyć potrzebne do budowy
żelazo. Pokonali wszelkie przeszkody z zapałem i z oddaniem. Prosili,
abym się tam nie przenosił, dopóki budowa się nie zakończy, ponieważ
mógłbym narazić się na niedogodności. Taka była ich miłość do mnie.
Zawsze spełniam obietnice złożone wielbicielom.
Wszystko, co robię, jest dla szczęścia wielbicieli. Nie potrzebuję
niczego dla siebie. Nie mam żadnych pragnień.
Pracowali dzień i noc, zapłacili robotnikom i
dopilnowali, żeby budowa pomyślnie dobiegła końca. Jadżamma była wtedy
bardzo młoda. Wittal Rao przyjeżdżał tutaj swoim samochodem w każdą
niedzielę, aby zapłacić robotnikom. Jadżamma upierała się, by mu
towarzyszyć. Wittal Rao bardzo lubił swoją córkę. Zwykle kupował
jedzenie przygotowane w samym Bangalore i zabierał ze sobą córkę.
Służyła Swamiemu przez ostatnie 60 lat. Przyszła do mnie, gdy to ciało
miało 17 lat. Teraz to ciało zbliża się do 77. urodzin. Bardzo często
przyjeżdżała do Prasanthi Nilajam, nauczyła się bhadżanów Swamiego i
wyśpiewywała jego chwałę. W ten sposób rozwinęła święte uczucia i
wielkie oddanie dla Swamiego. Aby doświadczyć boskiej bliskości, trzeba
mieć prapti (zasługę). Nie można jej zdobyć zwyczajnie prosząc. Nie
można jej też odmówić. Zdobywa się ją dzięki zasługom zgromadzonym w
poprzednich żywotach. Rodzina Rao dostąpiła obfitych łask. W wystąpieniu
Jadżammy poruszyło mnie powtarzające się wspominanie Wenkammy Garu
(starszej siostry Swamiego).
Wenkamma Garu zwykle gotowała jedzenie dla Swamiego.
Jadżamma była zawsze z nią, aby nauczyć się gotować. Nawiązały taką
bliską przyjaźń. Później przyszła tutaj także Parwatamma Garu (młodsza
siostra Wenkammy Garu). Na zmianę przynosiły Swamiemu jedzenie - jedna
rano, a druga wieczorem. Obawiały się, że pozwalanie innym na
przygotowywanie jedzenia dla Swamiego, nie jest bezpieczne. Wymogły na
mnie obietnicę, że będę jadł jedynie pożywienie, które same przygotują.
Służyły mi aż do ostatniego tchnienia. Gdy odchodziły, przebywały w
szpitalu Manipal Hospital w Bangalore.
Wenkammę zabrano stąd do Bangalore w stanie
nieprzytomności. W ogóle nie otwierała oczu. Poszedłem do niej i
powiedziałem: 'Wenkammo'. Od razu otworzyła oczy i zobaczyła Swamiego.
Ofiarowała mi namaskar, przytykając moje ręce do swoich oczu. Rozpłakała
się i opuściła swoją śmiertelną powłokę.
To samo stało się również w przypadku Parwatammy. Ona
też była nieprzytomna, gdy zabierano ją do Bangalore. Poszedłem do niej
i zawołałem ją po imieniu. Od razu otworzyła oczy, rozpłakała się i
wydała ostatnie tchnienie. Dopóki żyły, służyły Swamiemu, przynosząc
jedzenie codziennie rano i wieczorem. Tak bliski związek z Panem jest
skutkiem zasług z poprzednich żywotów. Nie można ich zdobyć ludzkim
wysiłkiem. Nigdy nie przejmowały się swoim złym stanem zdrowia i
nieprzerwanie służyły Swamiemu z miłością. Ich życie zostało uświęcone.
Jeszcze dzisiaj przynoszone są posiłki z ich domów.
Mieszka tu syn Seszamy Radżu oraz syn Iśwarammy, Dżanakiramaja (młodszy
brat fizycznego ciała Swamiego). Wszyscy go znacie. Jego żona
przygotowuje i przynosi mi jedzenie; podobnie córka Parwatammy także
przynosi mi jedzenie. W ten sposób codziennie służą Swamiemu. Wieczorem
nie jem. Co rano przynoszą mi jedzenie. Takie bliskie relacje Swami
utrzymuje z tą rodziną. Niektóre inkarnacje następowały w wyniku modlitw
rodziców, ale w przypadku Swamiego jest inaczej. Postanowiłem, że ten i
ten będzie ojcem, a ta i ta będzie matką. To ciało nie narodziło się tak
jak zwykły śmiertelnik.
Chociaż Karnam Subbamma nie była fizycznie spokrewniona z tym ciałem,
uczuciowo była blisko związana ze Swamim. Myślała o Swamim w dzień i w
nocy. Poprosiła mnie, abym zamieszkał w jej domu. Dla mnie była gotowa
opuścić ten dom. Wielu krewnych spierało się z nią: "Jak możesz pozwolić
kszatriji zamieszkać w swoim domu, jeśli sama jesteś braminką?".
Subbamma oznajmiła: "Nie chodzę do czyjegoś domu. Nikt z was nie musi
przychodzić do mojego domu. Wystarczy, jeśli jest ze mną Swami". Takie
było jej oddanie i determinacja. Miała tylko jedno pragnienie. Prosiła:
"Chciałabym zobaczyć Swamiego, gdy będę opuszczała ciało". Powiedziałem,
że na pewno spełnię jej pragnienie.
Pewnego razu pojechałem do Madrasu, przychylając się do prośby jednego
wielbiciela. W tym czasie Subbamma przebywała w Bukkapatnam. Była u
swojej matki. Zanim wróciłem z Madrasu, Subbamma wydała ostatnie
tchnienie. Gdy tu przyjechałem, ludzie przybiegli do mnie i powiedzieli:
"Swami, twoja Subbamma odeszła ostatniej nocy". Natychmiast zawróciłem
samochód i pojechałem prosto do Bukkapatnam. Jej ciało, przykryte
materiałem, trzymano na werandzie. Cała rodzina była pogrążona w smutku.
Gdy tylko Swami złoży obietnicę, na pewno ją spełni, bez względu na
okoliczności. Zdjąłem materiał okrywający ciało. Ponieważ odeszła
ostatniej nocy, po całym jej ciele chodziły mrówki. Zawołałem:
"Subbammo!". Otworzyła oczy. Ta wiadomość rozeszła się lotem błyskawicy.
Mieszkańcy Bukkapatnam zaczęli tłumnie gromadzić się w tym miejscu,
opowiadając sobie nawzajem, że Subbammę przywrócono do życia. Wtedy
matka Subbammy miała sto lat. Powiedziałem jej, aby przyniosła szklankę
wody z zamoczonym w niej liściem tulasi. Włożyłem go Subbammie do ust i
sprawiłem, że napiła się odrobinę wody. Powiedziałem: "Subbammo,
dotrzymałem obietnicy. Teraz możesz spokojnie zamknąć oczy". Ona
oznajmiła: "Swami, czego więcej mi potrzeba? Odchodzę w błogości".
Roniąc łzy radości, chwyciła mnie za ręce i wydała ostatnie tchnienie.
Tak dotrzymuję obietnicy w każdych okolicznościach. W ten sposób nigdy
nie cofam obietnicy. Słowa nie wystarczają do opisania zasług Subbammy.
W czasach awatara Kriszny matka Jaśoda mogła kochać i służyć Krisznie
więcej niż matka Dewaki.
W tamtych czasach Iśwaramma i Subbamma zwykle rozmawiały ze sobą przez
okno w ścianie rozdzielającej ich domy. Nie mogły się odwiedzać,
ponieważ ich mężowie nie odzywali się do siebie. Lecz Iśwaramma
utrzymywała serdeczny kontakt z Subbammą.
Ja wybrałem rodziców tego ciała. Pedda Wenkama Radżu zwykle pomagał
wielbicielom odwiedzającym Swamiego. Śpieszył do Bukkapatnam nawet po
kokosy lub potrzebną im żywność. Pewnego dnia przyszedł do mandiru i
wyraził chęć rozmowy ze mną. Wcześniej wezwałem już grupę na interview.
Zabrałem go do środka. Powiedział: "Swami, nie powinienem zostawiać po
sobie żadnych długów. Mam niewielki sklepik. Być może zapomniałem
zwrócić komuś pajsę lub dwie. Dlatego proszę cię, abyś rozdał żywność
ubogim dwunastego dnia po mojej śmierci". Wyjął trochę pieniędzy i
włożył mi do ręki, mówiąc: "To są moje ciężko zarobione pieniądze.
Możesz je spożytkować na karmienie ubogich. Wspomniał również, że na ten
cel zachował kilka worków ryżu i cukru trzcinowego. Później poszedł do
domu, zasnął i umarł w spokoju.
Iśwaramma także odeszła w taki święty sposób. Zwykle jeździła za mną
wszędzie, gdzie się udawałem. Przyjechała do Brindawanu, aby
uczestniczyć w letnim kursie. Była bardzo szczęśliwa, widząc tylu
studentów. Podawała im nawet wodę w czasie lunchu. Mówiła: "To dzięki
Swamiemu możemy być świadkami tak wspaniałego wydarzenia". Któregoś dnia
studentom jak zwykle podano śniadanie. Iśwaramma też zjadła śniadanie. W
tym czasie była przy niej Wenkamma, która dbała o jej potrzeby.
Iśwaramma ubijała w moździerzu orzech betelu. Słyszałem ten odgłos z
góry. Nagle zawołała: "Swami, Swami, Swami". Powiedziałem: "Idę, idę".
Natychmiast zszedłem na dół, a ona wydała ostatnie tchnienie. W ogóle
nie cierpiała, nie miała nawet łagodnego bólu głowy. Życie Peddy
Wenkammy Radżu i Iśwarammy było uświęcone, gdyż zostali wybrani przez
Swamiego.
Ramesz i Suresz uważali Swamiego za swój oddech życia. Chociaż byli
bardzo młodzi, darzyli Swamiego wielką miłością. Wiedząc, że nie mam
przy sobie pieniędzy, Ramesz postarał się o uszycie dla mnie dwóch par
ubrania i zostawił je na mojej ławce z notatką: "Jeśli ich nie
przyjmiesz, odbiorę sobie życie". Odmówiłem, mówiąc: "Nasza przyjaźń i
miłość nie może być zbudowana na fundamencie dawania i brania. Nasza
relacja jest z serca do serca z czystej miłości. Musimy dzielić się
tylko miłością. Nie może być transakcji materialnych". Od tego czasu aż
do dzisiaj nigdy niczego nie przyjąłem od innych.
Zawsze postępuję zgodnie z zasadą: "Zawsze pomagaj, nigdy nie krzywdź".
To jest moja maksyma. Nigdy nikogo nie skrzywdziłem. Czerpię ogromną
radość z pomagania innym. Dlatego mówię wielbicielom, aby zawsze modlili
się: Loka samasta sukhino bhawantu - niech wszyscy ludzie na świecie
będą szczęśliwi! Wszyscy powinni być szczęśliwi, zdrowi i pełni
błogości. Z takim świętym motywem upowszechniam przesłanie miłości na
całym świecie. Moi uczniowie są moim największym dobrem. Uczniowie
szkoły podstawowej, szkoły średniej i studenci instytutu są zawsze ze
mną. Nie opuszczą Swamiego, a Swami nie może bez nich żyć. Moje życie
służy dobru całej ludzkości. Szczęście ludzi jest szczęściem Swamiego.
Nie interesuje mnie świętowanie moich urodzin. Lecz wielbiciele nie
odpuszczą mi. Chcą obchodzić różne uroczystości, ale ja nie chcę. Uważam
wasze urodziny za swoje urodziny. Dzień, w którym jesteście szczęśliwi,
jest doprawdy dniem moich urodzin. Chociaż ciała są różne, nie możecie
dopuszczać do siebie różnic. Wszyscy są jednym, bądź jednaki dla
wszystkich. Relacja Swamiego z wielbicielami nie jest doczesnej natury.
To relacja oparta na boskiej miłości.
Tłum. Dawid Kozioł
Źródło: www.sssbpt.info/ssspeaks/volume35/sss35-17.pdf