Nazwa Prasanthi Nilajam rozprzestrzeniła się na wszystkie strony świata.
Przybywają tu ludzie ze wszystkich krajów. Prasanthi Nilajam stało się
mini-światem. To, czego dokonano tu przez 50 lat, gdzie indziej nie
osiągnięto by przez 500 lat. Ta ogromna moc, która przyciągnęła tak
wiele osób ze wszystkich stron świata, jest mocą boską.
Nie ma nic większego i wspanialszego niż światło (dżjoti). Nic nie
posiada mocy równej światłu. Tylko światło ma moc rozpraszania
ciemności. Światło posiada jeszcze jedną właściwość. Światło (lub
płomień) zawsze idzie ku górze. Nawet jeśli lampa będzie znajdować się
w dole, światło będzie rozchodziło się wyłącznie ku górze. Rozpraszanie
ciemności i ruch ku górze to dwie charakterystyczne cechy światła.
Jednak jeśli światło ma świecić nieustannie jak akhanda dżjoti,
potrzebuje odpowiednich warunków. Przede wszystkim światło (lampa) musi
mieć pojemnik. Musi mieć knot, aby zapalić płomień. W pojemniku i w
knocie musi być oliwa. To jednak wciąż za mało do zapalenia światła. Do
zapalenia światła potrzebna jest zapałka. Czy zapalicie światło,
używając jedynie pojemnika, knota i oliwy? Czy zrobicie klejnoty, jeśli
dysponujecie tylko złotem i kamieniami szlachetnymi? Czy wykonacie
girlandę, mając samą igłę, nitkę i kwiaty? Potrzebujecie kogoś, aby
splótł z nich girlandę. Potrzebujecie złotnika, aby wyrobił klejnoty ze
złota i kamieni szlachetnych. Podobnie, potrzebny jest ktoś, kto zapali
lampę nawet wtedy, gdy macie pozostałe cztery materiały. Ten ktoś to
Bóg. Gdy dążycie do urzeczywistnicie Boga, ludzka natura przemienia się
w boską.
Ucieleśnienia boskiej miłości! Traktujcie swoje serce jak pojemnik oliwy
w lampie. Wasz umysł to knot. Wasze oddanie to oliwa. Nieprzywiązanie
(wajragja) to pudełko zapałek. Miłość jest płomieniem, który świeci, gdy
lampa się pali. Bez tego światła miłości człowiek pogrążony jest w
ciemności ignorancji. Zatem miłość jest podstawą dla każdej istoty.
Dlatego gopiki błagały Krisznę, by zapalił lampę miłości w ich sercach,
grając na swoim boskim flecie.
Dzisiaj człowiek powinien zasiać nasiona miłości w swym sercu. Miłość
jest Bogiem. W ogóle nie może być w nim miejsca na przywiązania i
niechęci. Ludzie powinni pielęgnować czystość i harmonię w myślach,
słowach i czynach.
Był 20 października 1940 roku - poniedziałek. Oto co oświadczyłem tego dnia:
Wiedzcie, że w istocie jestem Sai.
Porzućcie przywiązania i pokusy.
Dawne związki się skończą.
Nikt, nawet największy, nie zmieni mojej woli.
Gdy ogłosiłem tę deklarację, rodziny Thammi Radżu, Hanumantha Rao,
Bhodża Radżu i Seszama Radżu jednym głosem opowiedziały się przeciw
opuszczeniu przeze mnie rodzinnego domu.
Zdarzyło się to w Urawakondzie. Jeśli w człowieku współistnieje
świadomość ludzkiego ciała i obecności Boga, potrzebny jest odpowiedni
poziom nieprzywiązania i wyrzeczenia, aby osiągnąć ten stan umysłu.
Gdy jako dziecko przebywałem w Urawakondzie, burmistrz miasta Bellary,
Ramaradżu przyjechał zobaczyć Swamiego, którego wtedy poufale nazywano
Radżu. Widząc Swamiego, burmistrz powiedział do Seszamy Radżu: "Weźmiemy
tego chłopca do Bellary i zostanie u nas na święta". I dodał: "Seszamo
Radżu, traktujesz tego młodzieńca jak zwykłe dziecko. Wcale tak nie
jest. Blask na jego twarzy i jego czystość poruszyły moje serce. W nim
jest boskie światło. Nie poddawaj się złudzeniu. Możesz przyjechać z nim
i zatrzymać się u nas".
Burmistrz miasta Bellary zabrał nas z Urawakondy do Hampi. Nie uważajcie
tego, co chcę teraz powiedzieć, za coś zarozumiałego, osobliwego czy
przesadnego. Cała grupa weszła do świątyni Wirupakszy. Gdybym
powiedział, że nie chcę wejść z nimi do świątyni, mogliby się rozgniewać
albo obrazić. Powiedziałem, że boli mnie brzuch i nie chciałem wejść do
środka. Było to około 50-60 osób. Ramaradżu myślał tylko o Bogu.
Poprosił mnie ponownie, abym z nim wszedł. Byłem wtedy bardzo małym
chłopcem. Złapał mnie za ręce i błagał: "Proszę, proszę, wejdź". Jednak
widząc moją stanowczość, przestał naciskać.
W świątyni odprawiano arati dla bóstwa, ale nie było tam Wirupakszy! W
sanktuarium przebywał tylko Radżu! Seszama Radżu wpadł w gniew. Myślał,
że Radżu, mimo odmowy wejścia do świątyni, w jakiś sposób tam wszedł i
stał. W jego odczuciu było to wielkie świętokradztwo. Nie mógł
pohamować gniewu. Lecz Ramaradżu pojmował to inaczej. Czuł, że
Radżu jest Wirupakszą, a Wirupaksza to Radżu.
Seszama Radżu wyszedł ze świątyni i zobaczył, że siedzę pod drzewem. Był
zawsze bardzo podejrzliwy. Wysłał kogoś do świątyni, by sprawdził czy
Radżu tam jest, a sam został na zewnątrz pilnując Radżu siedzącego pod
drzewem. Okazało się, że Radżu był jednocześnie na zewnątrz i wewnątrz
świątyni. Seszama Radżu uradował się wewnętrznie, ale nie powiedział
mi o tym, traktując to jako osobiste, niezwykłe doświadczenie.
Następnie kilka dni spędziłem w Bellary. Burmistrz przedstawił mnie
różnym urzędnikom, mówiąc o mnie z uznaniem. Wtedy nie zwracano się do
mnie swami, tylko Radżu. Niektórzy urzędnicy uważali, że burmistrz za
dużo czasu poświęca takiemu małemu chłopcu jak ja i nawet próbowali z
tego szydzić. Przed przyjazdem do Bellary burmistrz sprawił mi koszulkę
i krótkie spodnie. Nawet teraz jestem bardzo niski. Wyobraźcie sobie,
jaki mały byłem wtedy. W tamtych czasach - 50 lat temu - modne było
noszenie przez chłopców spinki w kołnierzyku koszuli. Była ona symbolem
statusu i oznaką dostatku. Burmistrz zastanawiał się, co mi jeszcze dać
poza ubraniem. Poszedł do złotnika i kupił spinkę, którą wykonano dla
mnie w ciągu godziny. Przypinając ją do mojej koszuli,
powiedział: "Radżu, pamiętaj o mnie, gdy tylko będziesz nosił tę spinkę!".
Wróciliśmy do Urawakondy autobusem. Dwa dni później w drodze do szkoły
spinka zginęła. Jej utrata uwolniła mnie od przywiązania do ziemskich
spraw. Wtedy zaśpiewałem pieśń:
20 października w poniedziałek,
po powrocie z Hampi, Baba poszedł do szkoły.
Spinka zginęła i nie można było jej znaleźć.
Ten dzień był dniem przemiany.
Utrata spinki spowodowała wielką zmianę.
Znikł związek z tym, co doczesne.
Pielgrzymka do Hampi spełniła swój cel.
Została osiągnięta wolność od maji.
Tego dnia opuściłem dom rodzinny. Przywiązanie do przedmiotów doczesnych
jest formą iluzji (maji). Gdy odrzuci się te przedmioty, nadejdzie
wolność od maji.
W tym samym dniu poszedłem do bungalowu inspektora finansowego
Andżanejulu. Należał on do osób, które widząc Swamiego, odczuwały rodzaj
duchowego pragnienia. Jego dom stał niedaleko mojego. Inspektor często
przygotowywał jedzenie i czekał z żoną na moje przyjście, uważając, by
ich dzieci nie były świadkami zachowania rodziców. Gdy tylko
przestąpiłem próg, oboje padali do moich stóp, dotykając ich. Wtedy
mówiłem: "Sir, jest pan starszy. Nie powinniście dotykać moich stóp". On
odpowiadał: "Radżu, my tylko wyglądamy na starszych, w kategoriach
ciała, ale w kategoriach mądrości jesteśmy bardzo mali. Ty jesteś
prawdziwym Kriszną". Nazywali mnie w ten sposób. Robili to w wielkiej
tajemnicy, aby nie narazić się na drwiny.
Tego samego dnia - 20 października, nie poszedłem do szkoły, w której
zwykle prowadziłem codzienne modlitwy. Znajdowało się tam
podwyższenie z kilkoma schodkami. Wśród modlitw była następująca pieśń:
Aharaha thawa ahwana praczarita
szuni thawa udara wani
hindu, buddha, sikha, dżajna, parasika
mussalmano, christiani.
Już w tamtych czasach uznawano jedność wszystkich religii. Niektórzy
nauczyciele zastanawiali się, jak taki chłopiec propaguje jedność
wszystkich religii.
Ponieważ tego dnia nie zjawiłem się w szkole, powstało poruszenie i
wszyscy pytali: "Gdzie jest Radżu?". Żaden chłopiec nie wziął udziału w
modlitwach. Wszyscy pospieszyli do domu Andżanejulu, ale ja na nich nie
patrzyłem. Po prostu siedziałem na kamieniu. Chłopcy dyskutowali między
sobą: "W Radżu nastąpiła jakaś zmiana. Co się z nim stało? Czy w jego
domu zdarzyło się coś, co wyprowadziło go z równowagi po powrocie z Hampi?".
Wtedy oświadczyłem: "Jeśli chcecie wiedzieć, kim jestem, zróbcie mi
zdjęcie". Gdy zdjęcie wywołano, był na nim Śirdi Baba, siedzący przede
mną. Wtedy nikt nie wiedział, kto to był. Wśród zgromadzonych jest tu
dziś Andżanejulu - obecny przewodniczący Organizacji Sathya Sai w okręgu
Ananatapur. On wie o fotografii.
Przykazałem chłopcom wrócić do szkoły i rozpocząć modlitwy. W
międzyczasie Seszama Radżu wysłał telegram do Puttaparthi w sprawie
wydarzeń w Urawakondzie. Rodzice pospiesznie przybyli do Urawakondy, by
zabrać mnie do Puttaparthi. Nie było wtedy autobusu nawet do
Bukkapatnam. Autobusy dojeżdżały tylko do Penukondy. Stamtąd ludzie
musieli jechać wozami zaprzężonymi w woły. Wszyscy chłopcy oznajmili, że
oni także chcą jechać z Radżu.
W tym czasie zdarzył się tragiczny wypadek. W szkole w każdej ławce
siedziało razem po trzech uczniów. Swami siedział między synem
Szirastadara, a synem inspektora skarbowego. Obaj byli dobrze sytuowani.
Na skutek ciągłego obcowania ze mną, ich serca uległy przemianie. W
dniu, w którym opuściłem szkołę, przeżyli silny wstrząs. W wielkim bólu
krzyczeli: "Radżu, Radżu". Gdy zobaczyli jak wsiadam do autobusu, syn
Szirastadara stracił rozum i wskoczył do studni. "Nie mogę żyć bez
Radżu" - takie były jego ostatnie słowa. Drugi chłopiec wciąż lamentował
"Radżu, Radżu!" i nie chciał jeść ani pić. Ten stan umysłowej
nierównowagi to unmata - zjawisko duchowe. Wielu ludzi uważa, że
wywołuje go utrata przedmiotów materialnych.
W rezultacie tragicznego końca tych dwóch chłopców, nasza klasa w szkole
została zamknięta. Nawet dziś jest tam ławka nazywana ławką Sathya Sai Baby.
W szkole w Urawakondzie był dyrektor nazwiskiem Lakszmipati. Zwykle
wzywał mnie do swojego gabinetu, jak tylko przyszedłem do szkoły. Nie u
każdego pojawia się takie uczucie. Jedynie ci, którzy zostali
pobłogosławieni dzięki swoim dobrym czynom w poprzednich żywotach,
doświadczają takich uczuć. Gdy wchodziłem do jego gabinetu, zamykał
drzwi. Prosił mnie, abym usiadł na krześle. On siadał na podłodze i
zaczynał masować moje stopy. Często mówiłem mu łagodnie: "Nie powinien
pan tego robić". Lakszmipati odpowiadał: "Ty o tym nie wiesz. Ja to
wiem. W tobie jest ogromna moc (śakti)".
W ten sposób wiele wydarzyło się w Urawakondzie w tamtych czasach.
20 października 1940 roku to dzień, który przyniósł wielką
transformację. Zauważalna zmiana nastąpiła u wszystkich uczniów. Dam wam
mały przykład pokazujący ile uczucia i miłości mieli dla mnie. Dzień po
moim wyjeździe inny chłopiec wszedł na scenę w szkole, by poprowadzić
modlitwę. Zaczął się modlić, lecz wybuchnął płaczem. Przypomniał sobie
Swamiego i nie mógł kontynuować. Gdy się rozpłakał, wszyscy na sali
zaczęli płakać. Modlitwa zmieniła się w lament. Dyrektor powiedział:
"Nie musicie się modlić. Płacz sam w sobie jest modlitwą". Od tego dnia
pokój modlitw zamknięto, a później przekształcono go w święty pokój-muzeum.
W tamtych czasach uczniowie byli wewnętrznie czyści. Nie mieli
skłonności do pozwalania sobie na krytykę i spekulacje, tak jak
dzisiejsi uczniowie. Dzisiaj inteligencja i zdolności intelektualne
wśród uczniów wzrosły, lecz ilość ich dobrych cech zmniejszyła się.
Wówczas inteligencja uczniów była mniejsza, ale ich dobroć - większa.
Światła, które zapalono, aby uczcić to pamiętne wydarzenie, są symbolem
tego, jak mieszkańcy stanu Andhra Pradesz przyswoili sobie przesłanie
Sai i je rozpowszechniają. Ucieleśnienia boskiej miłości! Nie myślcie,
że powiedziano to, by wam pochlebiać. Traktujcie to jako ogłoszenie prawdy.
To, czego dokonano w Prashanthi Nilajam w minionych 50. latach, nie
zostałoby zrealizowane nawet w czasie 500 lat (owacje). Chociaż wielkie
rzeczy były udziałem wielu awatarów, to żaden awatar nie zrealizował
tylu ogromnych przedsięwzięć, ile przeprowadzono tutaj w ciągu 50 lat.
To wszystko jest dziełem jednej ręki. Założono tutaj wspaniały
uniwersytet. Powstało planetarium. W małej wiosce, takiej jak ta,
zbudowano nawet lotnisko. Nazwa Prasanthi Nilajam rozpowszechniła się po
wszystkich częściach świata. W Prasanthi Nilajam cały świat istnieje w
miniaturze. Gromadzą się tutaj ludzie ze wszystkich krajów. Prasanthi
Nilajam jest teraz mini-światem! Znacznie więcej zobaczycie 23 listopada.
Czy obcokrajowcy przyjechaliby tu, nawet gdyby zostali zaproszeni?
Jednak nikomu nie wysyłano żadnych zaproszeń ani literatury promocyjnej.
Radzę wielu, którzy chcą tu przyjechać, aby tego nie robili. Ta
najwyższa moc, przyciągająca tak wielu ze wszystkich stron świata,
należy tylko do boskości (owacje). Zapach, jaki płynie z kwiatu,
rozprzestrzenia się wszędzie. Czy kwiat zaprasza pszczołę? Nie. Pszczoła
sama leci do kwiatu, aby posmakować zawartego w nim słodkiego miodu. Czy
pszczoła kiedykolwiek przyleci do plastykowego kwiatu?
Gdzie jest Argentyna? Prawie na końcu świata. W Argentynie bhadżany
odbywają się w każdym domu. W Panamie niektórzy oficerowie wystąpili
przeciwko rządowi i domagali się utworzenia "rządu Sathya Sai". Zostali
aresztowani i zamknięci w szpitalu psychiatrycznym na podstawie tego, że
zwariowali. Wszyscy wojskowi byli w stanie przemienić pielęgniarki i
lekarzy pracujących w tym szpitalu w wielbicieli Sai. Niełatwo to
zrobić. Takie zmiany mogą dojść do skutku tylko dzięki przemianie serca.
Ucieleśnienia miłości! Jeśli byliście w stanie nieść te lampy od domu do
domu, nie jest to rezultat czegoś zewnętrznego. Światło pochodziło z
waszych serc. Dlatego bardziej od zapalania lamp na zewnątrz,
rozwijajcie dżjoti w sobie i oczyszczajcie swoje serca.
Wszystkie Organizacje Sathya Sai powinny być wypełnione miłością. Nie
można ulegać siłom stwarzającym podziały. Trzeba zupełnie pozbyć się
różnic kastowych i wyznaniowych. Tylko charakter powinien być probierzem
społeczeństwa. Miłość powinna stać się przedmiotem wiary. To moralność
określa naturę społeczeństwa. Odpowiedź na pytanie: "Do której
społeczności należycie?", powinna być taka: "Należę do wspólnoty
moralnej". Jeśli ktoś zapyta was o wyznanie, oświadczcie: "Moją religią
jest miłość".
Na tej podstawie rozwijajcie oddanie do Boga. Tylko oddanie chroni cały
świat i nic innego. Żaden rząd, bomby ani czołgi nie uratują świata.
Jedynie wielbiciele są obrońcami świata. Pielęgnując oddanie, mając na
uwadze dobrobyt świata, uczestniczcie w nagarsankirtanie (chodzeniu po
wsi lub mieście, śpiewając bhadżany).
Tłum. Bogusław Posmyk
Źródło: Sai Ram 61/2008 (from www.sssbpt.info/ssspeaks/volume23/sss23-29.pdf)
(isdk)