STRONA GŁÓWNA | SATHYA SAI BABA | NAUKI | ORGANIZACJA | PUBLIKACJE | AKTUALNOŚCI | MYŚL DNIA | GALERIA | JEDZIEMY DO SAI | KONTAKT Z NAMI | MULTIMEDIA | DYSKURSY MP3 | LINKI | MAPA SERWISU | SKLEP









:: Wieści z Prasanthi Nilajam

powrót do Wieści z Prasanthi Nilajam




Duchowość - wewnętrzna ścieżka (2)


część 2          
Część 1


Nauka dostrajania się do wnętrza

Już od mojej pierwszej dwutygodniowej wizyty wiedziałam, że muszę wrócić i zostać u jego stóp. I stało się tak, że 10 grudnia 2000 roku przyjechałam do Puttaparthi.

Dzięki łasce Swamiego przed przyjazdem wynajęłam mieszkanie. To był luksusowy apartament z bardzo dużym balkonem. Widok był przepiękny i było to najlepsze miejsce dla Pepsi, mojego małego psa i najlepszego przyjaciela, aby mógł wychodzić i się bawić.

Pepsi biegał i szczekał na wszystkie ptaki, których nasłuchiwał, gdy każdego dnia o zmierzchu leciały do aszramu. Jedynym problemem było to, że Swami przebywał w Whitefield i chociaż codziennie czekaliśmy na niego, aby wrócił do Puttaparthi na Boże Narodzenie, to jednak nie przyjechał.

Byłam załamana, gdy zamknięto wszystkie sklepy i wszyscy wyjechali do Whitefield. Moje i tak silne obawy przed porzuceniem jeszcze bardziej wzrosły. Pewnego dnia biegłam do domu i na schodach mojego budynku spotkałam uśmiechniętego młodego człowieka. Spojrzałam na niego i spontanicznie zdradziłam mu swoją obawę: — Wszyscy wyjeżdżają — powiedziałam z niepokojem. "Ja nie wyjeżdżam" — odpowiedział Jurij i od tego dnia znalazłam nowego brata i drogiego przyjaciela.

Gdy Swami był daleko, w Puttaparthi nie było wiele zajęć. Zastanawiałam się, czy też nie pojechać do Whitefield, lecz ostatecznie postanowiłam cierpliwie czekać na jego powrót. Przez ten czas przeżyłam kilka doświadczeń, które choć nieprzyjemne, to jednak nauczyły mnie cennych lekcji. Proszę Czytelnika, aby okazał mi cierpliwość, gdy będę o nich opowiadała.

W tym czasie doszło do kilku zdarzeń, gdy byłam świadkiem aroganckiego zachowania niektórych wielbicieli z Rosji, szczególnie wobec mieszkańców Puttaparthi. Zdenerwowało mnie to tak bardzo, że podeszłam do rezydencji Swamiego, stanęłam przed nią i w ciszy modliłam się: "Swami, nie cierpię Rosjan, proszę odeślij ich wszystkich do domu".

Modląc się do Swamiego, aby uwolnił mnie od Rosjan, z radością poszłam w stronę świątyni Ganeszy. Zanim tam dotarłam, podbiegła do mnie kobieta, której nigdy wcześniej nie widziałam.

Powiedziała mi, że wybiera się gdzieś na krótką jednodniową wycieczkę razem z grupką osób, a ponieważ w wanie było wolne miejsce, zapytała mnie, czy nie chciałabym do nich dołączyć.

Uwielbiam podróżować i kocham fotografię, Swamiego tam nie było, czułam się trochę samotna, a jej propozycja brzmiała doskonale. Natychmiast wskoczyłam do wana stojącego przed bramą Ganeszy, drzwi się zatrzasnęły, rozejrzałam się i odkryłam, że tylko ja nie jestem Rosjanką w miniwanie pełnym Rosjan!

Gdy pytałam, dokąd właściwie jedziemy, nikt nie był do końca pewny. Mamrotali coś o odwiedzinach guru/baby w jakimś miejscu zwanym Penukondą.

Teraz starzy bywalcy ostrzegliby mnie przed podróżą do tego cieszącego się złą sławą miejsca, lecz wszyscy byliśmy nowi.


Często mówi się, że nowi wielbiciele są bezradni, a ponieważ nigdy nie doświadczyli darszanu Swamiego, można ich łatwo wprowadzić w błąd, źle pokierować i zaprowadzić do niewłaściwych miejsc o wątpliwej przeszłości.

To, co czułam w czasie mojej wizyty we wspomnianej Penukondzie u Baby, pokazuje, że wcale nie musi tak być. Moje instynktowne odczucia i reakcje zaraz po przyjeździe na miejsce, zupełnie zaprzeczały temu, co tam zobaczyliśmy.

Miałam mdłości, chciałam wstać i uciec z tego 'aszramu', ale drzwi były zamknięte i czułam się tak, jakbym się dusiła. Prawie wszyscy byli do głębi poruszeni swoimi niezwykłymi doświadczeniami, a ja czułam się niekomfortowo i niedobrze.

Gdy w końcu dotarłam do domu w Prasanthi Nilajam, przynajmniej przez tydzień odczuwałam szkodliwe skutki negatywnej energii, która musiała zostać dosłownie 'wypłukana' z mojego układu.

Tak więc energię można zawsze poczuć i rozpoznać taką, jaka jest, pod warunkiem, że słuchamy naszych instynktownych odczuć. Jeśli lustro serca jest czyste, możemy mieć takie odczucia i nigdy nie wolno nam lekceważyć tych wskazówek pochodzących z wnętrza.

Miłość, która nie zna granic

Gdy czekaliśmy, aż Swami wróci do nas do Puttaparthi, zauważyłam, że Rosjanie nie tylko stąd nie wyjeżdżają, ale przybywają! Za pośrednictwem Jurija spotykałam ich coraz więcej! Nie tylko nie byli aroganccy, byli także pełni słodyczy i oddania dla Swamiego. Największa lila, jaką zagrał dla mnie Swami, była taka, że nie uświadamiając sobie, jak do tego doszło, a wszystko wydarzyło się bardzo szybko, znalazłam się w grupie Rosjan (Kazachów) z purpurowymi chustami! Stało się to w niedzielę 11 lutego 2001 roku.

Teraz chciałabym się cofnąć o miesiąc lub więcej, gdy czułam się mocno przygnębiona życiem i w wewnętrznym monologu ze smutkiem powiedziałam Swamiemu: — Swami, w tym roku również będę sama w Walentynki. To była tylko przelotna myśl, która, tak jak wszystkie myśli, szybko odeszła jak przepływająca chmura. Zapomniałam o tym, lecz mój ukochany Swami oczywiście nie zapomniał! Powoli zaczął wszystko układać.

W nocy 12 lutego miałam sen. Ręka dała mi klucz i wyraźnie usłyszałam słowa: "To klucz do najlepszego pokoju w tym hotelu, do pokoju nr 7".

Siedem to liczba boskości i większość wielbicieli zrozumiałaby znaczenie tego snu. Jednak ja byłam ślepa i moje serce musiało być na krótko zamknięte. Jak inaczej mogę wytłumaczyć fakt, że nie zrozumiałam tego, co mówił mi 'głos'.

W dniu 13 lutego zamiast pójść na darszan, spacerowałam i wybrałam się na zakupy. Rafi, do którego zwykle przychodziłam, od którego dzwoniłam do domu i który znał moją grupę, tego popołudnia powiedział mi: "Jak możesz tu być, skoro twoja grupa poszła na interview?".

Prawie padłam martwa. Biegłam do domu, rycząc całą drogę. Gdy dotarłam na miejsce, usiadłam na dole z właścicielami i bez przerwy rozpaczałam nad moim ciężkim położeniem. Jak mogłam przegapić interview! Gdy płakałam, co wydawało się wiecznością, jedna z dziewcząt powiedziała do mnie: "Teraz przestań płakać. Widocznie nie byłaś gotowa na interview. Idź i dowiedz się, co się stało".

W świątyni Ganeszy zobaczyłam jedną z moich przyjaciółek z grupy, zbliżającą się do mnie z wielkim uśmiechem na twarzy. "Przygotuj się na jutrzejsze interview" — powiedziała. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Czy to był żart? Najwyraźniej nie!

Swami zabrał grupę na werandę mandiru, rozmawiał z nimi, zmaterializował dla nich różne prezenty, lecz później powiedział: "Czy nie chcielibyście jutro uczestniczyć w osobistym interview? Studenci trzymają pudełka w moim pokoju, dlatego dzisiaj nie ma miejsca. Ile was jest?".


Depy (pierwsza z lewej) z grupą rosyjską w Prasanthi

Jurij odpowiedział: "Swami, jest nas trzynaście, ale dzisiaj brakuje jednej osoby", na co Swami odparł: "Tak, ona będzie tu jutro!". Jak wszyscy wielbiciele wiedzą, w języku Swamiego 'jutro' nie zawsze znaczy jutro. Wszystko, co mogliśmy zrobić, to mieć nadzieję i się modlić.

Następnego dnia był 14 lutego, Walentynki, a wydarzenia wyryły się w mojej pamięci. Jedna osoba z naszej grupy usiadła w pierwszym rzędzie. Reszta z nas czekała w mękach obok w 'części dla cierpliwych'.

Czy Swami będzie pamiętał? Nadeszła chwila, na którą czekaliśmy. Swami wyszedł, podszedł prosto do przedstawicielki naszej grupy siedzącej w pierwszym rzędzie i zapytał ją: "Czy dzisiaj jest trzynaście osób?". Gdy odpowiedziała: "Tak, Swami", wezwał grupę na interview.

A ja martwiłam się, że będę sama w Walentynki! Jakże bardziej kochający i troskliwy mógłby być nasz ukochany Swami? Czy w ogóle może istnieć coś lepszego na Walentynki niż on sam?

W tej chwili czas się zatrzymał. Świat, jaki znam, stanął w miejscu. Wszystko, co mogłam usłyszeć, to odgłos mojego serca, bijącego serca, które było gotowe pęknąć z miłości i radości. Zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji.


W małym pokoju u stóp Swamiego byłam nie tylko ja, siedziałam tam z grupą Rosjan, grupą najbardziej pełnych miłości, pięknych i czystych dusz, a wszystko to działo się w Walentynki. Jak mogę kiedykolwiek znowu zwątpić w to, że nasz ukochany słyszy każdą myśl, jaką tworzymy i każdą modlitwę, jaką odmawiamy! Jaki lepszy sposób mógłby zastosować Bhagawan, aby pokazać mi, jak błędne było moje przekonanie o Rosjanach i jak niewłaściwe jest ocenianie wszystkich na podstawie zachowania kilku osób!

Pamiętam, jak patrzyłam na zegar z kukułką w małym pokoju. Była godzina 7.15 rano. Rozpoczęły się najbardziej pomyślne i błogosławione chwile w moim życiu! Nie będę wdawała się w najdrobniejsze szczegóły interview, ale chciałabym podzielić się jednym małym detalem.

Swami wziął mnie, innego wielbiciela i tłumacza do mniejszego pokoju. Spojrzał na drugiego wielbiciela i wskazując na mnie, powiedział: "Zawsze się martwi, zawsze jest nieszczęśliwa", a później patrząc na mnie, oznajmił: "Czemu tak bardzo się martwisz? Bądź szczęśliwa! Czy nie wiesz, że wszystko jest zapisane tutaj?" — i pokazał mi swoją dłoń.

Ile razy musimy to usłyszeć, zanim nauczymy się nie martwić!

Na zakończenie chciałabym opowiedzieć o czymś, co wydarzyło się na darszanie w 2010 roku. Często siedziałam w pierwszym rzędzie, pragnąc spojrzeć w piękne oczy Swamiego. W dniu 30 listopada 2010 roku miałam usiąść w pierwszym rzędzie po raz ostatni.

Swami przyjechał na swoim wózku, uśmiechnął się szeroko do wielbiciela siedzącego obok mnie, a następnie obdarzył mnie skromniejszym uśmiechem - czułam się tak, jakby uśmiechał się do mnie i mówił: "Nie bądź zazdrosna, oto uśmiech także dla ciebie!". Później usłyszałam następujące słowa, które po powrocie do domu natychmiast zapisałam w swoim pamiętniku. Swami powiedział: "Będziesz musiała tak robić do końca życia".

Pamiętam, że czułam się zaintrygowana, gdy opuszczałam Kulwant Hall. Co Swami miał na myśli? Czy nigdy więcej nie dostanę miejsca w pierwszym rzędzie? Czy nie zobaczę go ponownie z bliska? Czy nigdy nie będę mogła wrócić do Indii? Nie przyszło mi do głowy, że Swami opuści ciało!

W tym samym dniu, w którym ziemską powłokę Swamiego złożono w Samadhi, Pepsi, którego Swami kiedyś tak słodko pobłogosławił z samochodu, także porzucił swoje maleńkie ciało zaraz za murami aszramu. Lubię myśleć, że został obdarzony szczęściem, jakim było opuszczenie tego świata razem ze Swamim.


Depy i pobłogosławiona przez Babę radość jej życia

Skoro on jest tu, po co gdziekolwiek jechać

W styczniu 2010 roku wróciłam do miasta Tanga w Tanzanii, w Afryce Wschodniej. Tam jest mój rodzinny dom, lecz z powodu wieloletniej nieobecności rodziców, rząd rościł sobie prawo do tej nieruchomości. Odziedziczyłam dom razem z siostrą, więc od nas zależało, czy będziemy toczyć o niego prawną batalię.

Pojechałam tam w nadziei, że zdołam coś zrobić, ale się bałam. Tanga to małe miasteczko, wszyscy cudzoziemcy stamtąd wyjechali, a miejscowość była całkowicie zniszczona. Martwiłam się, w jaki sposób ja, obca, biała kobieta (jak oni mówią) mogłaby walczyć z rządem.

Gdy wychodziłam frontowymi drzwiami po pierwszej wizycie w biurze naszego prawnika, spotkał mnie najbardziej zaskakujący widok. Cała polna droga była pusta, ale tuż przede mną szła miejscowa kobieta z Tanzanii, która na plecy miała narzuconą kangę (kolorowa tkanina). Znajdowało się na niej zwrócone w moją stronę duże zdjęcie Swamiego z dłońmi uniesionymi w geście błogosławieństwa i ze słowami "Z miłością - Baba", a poniżej widoczny był napis w języku suahili: "Jeden Bóg, wiele imion".


Pobiegłam za tą kobietą i zapytałam ją w języku suahili, czy wie, kim jest ten 'człowiek'. Nie wiedziała, ale widząc moje zainteresowanie, dała mi swoją kangę, którą mam do dziś.

A teraz, 10 lat później, jesteśmy prawie na końcu długiej batalii prawnej, w której byłam silna tylko dzięki wsparciu Swamiego, jakie otrzymałam w czasie pierwszej wizyty. Moje przesłuchanie, którego tak bardzo się obawiałam, poszło zaskakująco dobrze. Nawet sędzia wyglądał na zaskoczonego. Gdy mój adwokat wsiadał do samochodu, popatrzył na mnie i powiedział: "Naprawdę nie rozumiem, co się stało. Byłaś wspaniała. To było tak, jakby nagle wstąpiła w ciebie jakaś boska moc".

Uśmiechnęłam się, ponieważ wiedziałam, co to była za boska moc. Teraz mój ukochany Swami podjął się mojej obrony! Sędzia Sądu Najwyższego miał wydać orzeczenie w tej sprawie przed Bożym Narodzeniem w 2017 roku. Zamiast tego poinformował nas, że 14 lutego 2018 roku na ostatniego świadka wezwał urzędnika prowadzącego rejestr tytułów własności.

Siedemnaście lat po moim pierwszym interview ze Swamim, w dniu, który zawsze uważałam za swój szczególny dzień ze Swamim, sprawa szybko ruszyła z miejsca zmierzając do logicznego końca.

Urzędnik prowadzący rejestr tytułów własności zaświadczył, że jesteśmy prawowitymi właścicielkami tej nieruchomości. Nie mogę nie przywołać słów Swamiego, jakie skierował do mnie na pierwszym interview: "Dlaczego tak bardzo się martwisz? Czy nie wiesz, że wszystko jest zapisane tutaj (pokazał mi swoją dłoń)? Bądź szczęśliwa".

Doświadczyłam tak wielkiej łaski i tak wielkiej miłości, że niczego więcej nie potrzebuję; jest jej więcej niż mi potrzeba do końca życia! Jestem tak pełna miłości dla Swamiego, że praktycznie nie mam miejsca dla innej miłości, dla innego guru czy dla innych form. Gdy spojrzałeś w oczy Bogu, co jeszcze mogłoby się pojawić między Nim a tobą?


Gdy 11 września 2001 roku Swami zobaczył Depy na drugim interview, powiedział: "Ona jest taka zazdrosna, lepiej pójdę i przyniosę dla niej szatę!" — i rzeczywiście podarował jej boskie szaty. Depy była w szoku, ponieważ faktycznie zazdrościła innym grupom, które zostały pobłogosławione interview.

Swami zmaterializował dla niej złoty łańcuszek, który wyglądał jak dżapamala, znowu zaskoczył ją swoją wszechwiedzą, gdyż Depy wcześniej prosiła o niego w ciszy. Gdy założył jej łańcuszek na szyję, powiedział: "Piękno, piękno, pięknie!". W istocie jest to najpiękniejsza chwila w jej życiu

Uświadomiłam sobie, że to jest skarb, którego zaczęłam szukać we wczesnych latach moich poszukiwań. Zanim go znalazłam, wciąż szukałam, chodziłam od guru do guru, a wszystko to były etapy prowadzące mnie do ostatecznego celu. Jakże jestem błogosławiona, że odkryłam ten skarb i że w końcu dotarłam do końca drogi!

Zespół Radia Sai

Część 1

Tłum. Dawid Kozioł (is)
maj 2018

Źródło: "Heart to Heart", vol. 16, issue 3, March 2018
media.radiosai.org/journals/vol_16/01MAR18/Spirituality-the-Inward-Path-article-2-part-2.htm

**Pobierz tekst do druku (całość)









Copyright © 2001-2024 Stowarzyszenie Sathya Sai