STRONA GŁÓWNA | SATHYA SAI BABA | NAUKI | ORGANIZACJA | PUBLIKACJE | AKTUALNOŚCI | MYŚL DNIA | GALERIA | JEDZIEMY DO SAI | KONTAKT Z NAMI | MULTIMEDIA | DYSKURSY MP3 | LINKI | MAPA SERWISU | SKLEP









:: Wieści z Prasanthi Nilajam

powrót do Wieści z Prasanthi Nilajam




Gdy wiara dodaje ci sił, a miłość cię wzmacnia


Z cyklu: Chwalebni słudzy Pana


część 2

Część 1     Część 3

Pan prosi Radżana

— Ale jaki był wtedy twój stan psychiczny? Czy nie zraziłeś się do losu, wiary, Boga? — nie mogłem się powstrzymać, żeby o to nie zapytać.

— Och, płakałem, bardzo płakałem. Codziennie pytałem Swamiego: 'Dlaczego ja' i zwyczajnie wybuchałem płaczem. Po prostu nie potrafiłem zaakceptować tej rzeczywistości. W tym czasie pewnego wieczoru po czwartkowych bhadżanach w ośrodku Sai, wróciłem do świątyni, gdy już nikogo tam nie było i strasznie się rozpłakałem przed Swamim. 'Dlaczego ja, Swami? Jak mam sobie poradzić? Skoro w ciebie wierzyłem, dlaczego mi to zrobiłeś?'. Łzy płynęły strumieniem w cierpieniu i w bólu. Płakałem dopóki mogłem. Później uciszyłem się . A w tej ciszy usłyszałem donośny głos. To było takie wyraźne! Nawet dzisiaj słyszę ten głos, który powiedział: 'Proszę, zaopiekuj się tym dzieckiem dla mnie'.
W pierwszej chwili byłem zdezorientowany. Zastanawiałem się do kogo należy ten głos, czyje było to dziecko itd. Lecz gdy się pomodliłem, przemyślałem to i przeniosłem się z płaszczyzny 'ja, mój, moje' w obszar 'Jego, Jego i Jego' wszystko stało się jasne. To był głos Swamiego!
Swami powiedział mi, że ona jest jego dzieckiem i właściwie poprosił mnie, abym zajął się nią dla niego. To zupełnie zmieniło mój punkt widzenia. Pomyślałem sobie: 'Dlaczego się martwię, jeśli ona jest jego dzieckiem?'. Wziąłem się w garść. Stałem się silniejszy i od tej pory dzielnie radzę sobie z jej chorobą.
Wkrótce Sai Brinda będzie miała 13 lat i rozwija się jak każde inne dziecko. Gdy ją widzisz, w jej wyglądzie nie ma nic szczególnego, co zdradza niezwykłą chorobę. Swami się o nią troszczy!
Zatem po kilku latach mieliśmy drugie dziecko. Tak, martwiliśmy się, czy to dziecko także urodzi się z tą samą chorobą, ponieważ jest to choroba genetyczna. Lekarz powiedział: 'Istnieje 25% szans, że będziecie mieli dziecko z identyczną chorobą'.
W rzeczywistości musieliśmy to bardzo poważnie przemyśleć, zanim zdecydowaliśmy się na drugą ciążę. W końcu uznaliśmy, że nasza córka za długo była sama. Dlatego modląc się do Swamiego i zgadzając się przyjąć wszystko, co nam ofiaruje, postaraliśmy się o dziecko.


Sai Brinda i Sai Gowind ze swoją ukochaną mamą

Sai Gowind przyszedł na świat w styczniu 2011 roku. Był zdrowy. Nie miał objawów choroby swojej siostry. Byliśmy dumni i szczęśliwi. Jednak wszystko zmieniło się trzeciego dnia. Lekarz powiedział: 'Cóż, najgorsze już widzieliście. Jego choroba nie będzie poważniejsza od schorzenia siostry. Wiecie, jak się nią zajmować. Tak samo możecie też opiekować się nim'. Stałem nieruchomo, bez życia. Moje serce wydawało się za ciężkie, aby bić i dalej funkcjonować. Ale tym razem przyszedłem do siebie stosunkowo szybciej. Powiedziałem: 'Dobrze, Swami, drugie dziecko, ta sama choroba... niech się dzieje twoja wola'.

Zaprzyjaźniony z Sai

— Niemniej jesteś kimś bardzo aktywnym w Organizacji Sai. Byłeś stanowym koordynatorem młodzieży dla Sarawaku. Czy nigdy nie myślałeś: 'Swami! Już wystarczy. Nie zniosę tego dłużej. Tak dużo dla ciebie robię i oto co dostaję w zamian! Tego już za wiele!

Chciałem wiedzieć, jak zdołał zachować wiarę i dalej wykonywać jego pracę.


W ośrodku Sai w Malezji

— Właściwie gdy urodziła się moja córka, to była emocjonalna katastrofa. Jednak później porozumiałem się ze swoim wewnętrznym głosem. Pomyślałem, że jest to część naszej karmy. Wszyscy jesteśmy duszami indywidualnymi i odbywamy swoje własne podróże. Po prostu dzielimy to życie i prawdopodobnie jest to coś, przez co muszę przejść tym razem.
To czasami przynosiło mi pocieszenie, ale w wielu wypadkach wkraczałem na obszary głębokiego smutku. Pewnego dnia, gdy byłem naprawdę przybity, jeden mój wujek, który jest mi bardzo bliski, objął mnie i powiedział: 'Radżan, pamiętasz, jak Swami trzymał cię za rękę w 1995 roku?'.
Wypowiadając te słowa, wujek powrócił ze mną do jednej z najpiękniejszych chwil mojego życia. Pierwszy raz przyjechałem do Puttaparthi w 1995 roku. Kiedy zobaczyłem ludzi z wielu krajów, siedzących pod jednym dachem z tak wielką cierpliwością i oddaniem, byłem zwyczajnie zdziwiony. W istocie jednego obcokrajowca zapytałem przez tłumacza: 'Co sprawia, że na niego czekasz i że go słuchasz? Nawet nie rozumiesz jego języka'. Odparł: 'Rozumiem tylko jedno: Baba rozdaje miłość. Czuję jego bezwarunkową miłość'. Widziałem tylu ludzi z Zachodu całujących marmurową podłogę w miejscu, w którym właśnie przeszedł Swami. To nauczyło mnie pokory.
W zasadzie istniał powód, dla którego wtedy znalazłem się w Puttaparthi, chociaż o Swamim usłyszałem 8 lat wcześniej. Na początku 1995 roku moja mama miała poważne problemy z sercem. Nasz miejscowy lekarz przeprowadził badania i zalecił operację wszczepienia bajpasów. Zabrałem ją do Narodowego Instytutu Serca w Kuala Lumpur. Jakoś nie bardzo chciałem, aby szła na operację. Oprócz zaawansowanego wieku była także chora na cukrzycę insulinozależną. Bałem się. Dlatego poprosiłem lekarkę, aby następnego dnia powtórzyła badania i później podjęła ostateczną decyzję. Tej nocy siedziałem obok mojej mamy i przez cały czas intonowałem mantrę Gajatri. Błagałem Swamiego: 'Swami, proszę cię, żeby moja mama nie miała operacji'.
Nazajutrz rano, gdy lekarka zobaczyła wyniki, powiedziała: 'Wydaje się, że wszystko z nią w porządku. Może rzeczywiście nie potrzebuje operacji. Będzie dobrze, jeśli zażyje doustne tabletki, przynajmniej na razie'. I odpukać, do tej pory nie odwiedziła ponownie centrum chorób serca. To spowodowało, że blisko 20 lat temu trafiłem do Puttaparthi.

— Chciałeś zobaczyć Tego, który uzdrowił serce twojej matki? — dodałem.


Radżan z grupą malezyjskich wielbicieli - szczęśliwy w Puttaparthi

— Tak, zobaczyć Swamiego i mu podziękować. I okazało się, że było to niezapomniane spotkanie. Pierwszego dnia wieczorem zgłosiłem się na ochotnika do wypełniania sewy w stołówce zachodniej - zmywałem talerze, naczynia, itd. Śpiewaliśmy i wykonywaliśmy jego pracę. Byłem szczęśliwy.
Następnego dnia rano Swami wybrał naszą grupę (malezyjskich wielbicieli) na interview. Gdy tylko wszyscy znaleźliśmy się w pokoju rozmów, przyszedł i osobiście zamknął drzwi. Siedziałem pod tablicą przełączników. Swami zbliżył się do mnie, włączył wiatrak, a następnie usiadł na swoim fotelu. Potem rozpoczęła się rozmowa. Swami rozmawiał kolejno ze wszystkimi. Gdy mnie zobaczył, zapytał: 'Czym się zajmujesz chłopcze?'. Pracuję, Swami - wyznałem.
'Tak, wiem, że pracujesz, ale jesteś nieszczęśliwy'.
To prawda, Swami! - zgodziłem się w zupełności.
'Zmień pracę' - doradził. Dobrze, Swami - odpowiedziałem z radością. Wiedziałem, że coś mnie czeka. Zaczął rozmawiać z innymi wielbicielami, a ja mówiłem do siebie, że zawsze chciałem podjąć dalsze studia. Swami - studia, studia - mówiłem do niego w swoim sercu i nagle przestał rozmawiać z innymi wielbicielami, obrócił się o 180 stopni, spojrzał prosto na mnie, pokazał palcem i powiedział: 'Tak, studia, studia, studia'. Faktem jest, że 6 miesięcy po naszym powrocie skorzystałem z możliwości kontynuowania studiów na uniwersytecie, otrzymując stypendium naukowe.
Wydarzyło się to w pokoju zewnętrznym. Później Swami poprosił nas wszystkich o udanie się do pokoju wewnętrznego. Właściwie przebywając w pokoju zewnętrznym próbowałem dotknąć jego stóp i wykonać padanamaskar, ale Swami nie zgodził się na to. Delikatnie mówiąc, byłem ogromnie rozczarowany. Gdy byliśmy w pokoju wewnętrznym, stale dręczyła mnie taka myśl - 'Swami, czemu mi to robisz? Jestem tutaj tuż przed tobą, a mimo to tak daleko od ciebie. Nie pozwalasz mi nawet się dotknąć'. Byłem niepocieszony. Po prostu zamknąłem oczy. Nie wiem, jak długo znajdowałem się w tym stanie.
W międzyczasie wszyscy pozostali wrócili do zewnętrznego pokoju. Ale ja wciąż byłem w wewnętrznym pokoju, z zamkniętymi oczami i z dłońmi w pozycji do namaskaru. Nagle doświadczyłem zupełnej ciszy w pokoju i właśnie wtedy, gdy już miałem otworzyć oczy, poczułem, że ktoś przyszedł i złapał mnie za rękę. Myślałem, że woła mnie jeden z malezyjskich braci. Gdy otworzyłem oczy, byłem w szoku. Swami osobiście mnie trzymał. Był tuż obok, tak blisko! Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to podziękować mu za mamę. 'Swami, mama...' Zanim zdążyłem powiedzieć coś jeszcze, przerwał mi: 'Tak, tak. Żadnej operacji dla mamy. Swami błogosławił'.
Następnie zapytał: 'Kochasz swoją matkę?'.
'Tak, Swami!' To było spontaniczne.
'Wiem, wiem'. Z miłością poklepał mnie po głowie i wtedy powiedział coś bardzo ważnego:
'Idź i wykonuj moją pracę. Ja będę wykonywał twoją pracę. Nie martw się. Swami błogosławi'.
A potem nadszedł ten wspaniały moment mojego życia. On wziął mnie za rękę, jak ojciec i ruszył do zewnętrznego pokoju, a ja zacząłem się zastanawiać: 'Swami, prosiłem cię o stopy, a ty dałeś mi rękę!'.
Czy możesz wyobrazić sobie moją radość tego dnia? Wróciłem do swojego pokoju i po prostu wyłączyłem się. Delektowałem się zapachem na swojej ręce i upajałem się tą życiową szansą. Byłem w stanie błogości przez cały dzień. Prawdę mówiąc, zanim wyszliśmy z pokoju rozmów, Swami wręczył mi paczuszki wibhuti i powiedział: 'Daj je swojej matce'.


Matka, którą Bóg dał mu ponownie

— Trzymając cię za rękę, Swami uznał cię nie tylko za wielbiciela, ale także za przyjaciela! Ale masz szczęście! — zachwycałem się błogosławieństwem, jakie otrzymał Radżan.

— Tak, to prawda. To on jest tym, który daje mi siłę, aby znieść wszystko, czego wciąż doświadczam w życiu. Gdy mój syn miał roczek, u mojej żony zdiagnozowano raka piersi. Kiedy dowiedzieliśmy się o tej smutnej wiadomości, nie prosiłem Swamiego o cud. Powiedziałem tylko: 'Swami, wiem, że masz ku temu wszystkiemu powód. Mam tylko jedną prośbę - proszę, bądź ze mną. Jestem gotowy się z tym zmierzyć, ale proszę, dodaj mi sił. Po prostu bądź ze mną'. I do dzisiaj wiem, że on jest ze mną.
Prawdę mówiąc, gdy w 2002 roku pojechałem do Wielkiej Brytanii, aby kontynuować studia, to Swami sprawił, że tak się to potoczyło. Nie pochodzę z zamożnej rodziny, dlatego musiałem sobie radzić, dysponując własnymi oszczędnościami. Teść obiecał mi przysłać trochę pieniędzy na drugim roku. Lecz zmarł śmiercią tragiczną właśnie wtedy, gdy miałem przejść na drugi rok studiów. Mój świat stał się zupełnie mroczny. To koniec mojej edukacji - pomyślałem sobie i zacząłem wykonywać jakieś dorywcze prace w Anglii. Pewnego dnia tego lata, gdy szedłem do centrum miasta, wpadłem na swojego profesora.
'Hej, co ci się stało? Dlaczego zapuściłeś taką brodę?' - zaniepokoił się. Dlatego opowiedziałem mu o swojej trudnej sytuacji. 'Przyjdź do mnie w przyszłym tygodniu'. Jego głos był pełen pewności i nadziei.
Kiedy poszedłem do jego biura, tak jak kazał, powiedział: 'Otrzymałeś stypendium. Inny profesor również zarekomendował twoje nazwisko'. Nie znałem tego profesora. Ale znajomy profesor oznajmił: 'To nie ma znaczenia. W jakiś sposób wydałeś się znajomy temu profesorowi. Wydział się zgodził. Możesz kontynuować naukę aż do ostatniego roku'. Od razu wiedziałem, że to był Swami!
Poza tym, gdy skończyłem studia licencjackie, ten sam profesor zawołał mnie i powiedział: 'Dziekan zgodził się przyznać ci także stypendium częściowe na studia magisterskie'. Oto jak Swami był ze mną przez całą moją podróż. Pojechałem do Wielkiej Brytanii zrobić licencjat, a wróciłem z tytułem magistra.
Zadbał o każde moje życzenie. Zawsze pragnąłem zobaczyć go kiedyś w Kodaikanal. Planowałem tę podróż kilkakrotnie, ale nigdy nie doszła do skutku. Wreszcie mogłem ją odbyć w 2009 roku. To było doświadczenie pełne błogości. I to był ostatni raz, kiedy Swami przyjechał do tej górskiej miejscowości. Widzisz, właśnie w ten sposób wypełniał mnie swoją miłością i obecnością.

Bishu Prusty
Zespół Radia Sai

Część 1     Część 3

**Pobierz tekst do druku (całość)

Tłum. Dawid Kozioł
marzec 2015
(is)

Źródło: "Heart to Heart", vol. 13, issue 2, February 2015
radiosai.org









Copyright © 2001-2024 Stowarzyszenie Sathya Sai